czwartek, 30 października 2014

Dokąd zmierzam?

Rozdział drugi
 
Koło pięciu godzin siedziałem jeszcze w oczekiwaniu na pociąg do Poznania. Dlaczego chciałem się tam wybrać? Pragnąłem szukać. Szukać szczęścia, a może po prostu szukać swojego miejsca na ziemi... Rodzinny Gdańsk wydał mi się w pewnym momencie mojego życia zupełnym bez sensem. Port otoczony tłumem turystów, zapach ryb, lasy i jakże malownicze uliczki stały się już dla mnie codziennością... Nie potrzebowałem tego wszystkiego...Gdybym jeszcze miał dzieci – myślałem, może i nadmorski klimat byłby czymś cudownym. Jednakże samotny czterdziestoletni mężczyzna w środku zimy w Gdańsku? Nie wydawało mi się to rozsądne. Stokroć bardziej przyciągał mnie urok Poznania czy Wrocławia. Postanowiłem wybrać bliższe z tych miast. Kolejnym powodem był zwyczajny natłok wspomnień... Każde miejsce, zakątek, każdy róg ulicy czy skrawek plaży, miały tu swoją historię. Te wszystkie myśli, uczucia i wspomnienia nie pozwalały mi wytrzymać tam ani chwili dłużej. W Poznaniu wszystko było świeże, nowe... Jakby nienaruszone i czyste. Nie było zbędnych myśli ani pojawiających się z nagła lęków. Tamto miejsce uznawałem za bezpieczne.

Szczerze mówiąc nie chciałem uciekać od siebie samego... Ale moje skrajne pragnienia wręcz siłą wdzierały się do mojego umysłu, były już tak blisko mnie, że po prostu nie miałem wyboru. Nie wiedziałem w tamtym momencie czy w Poznaniu osiągnę długo wyczekiwany stan ''szczęścia'', czymkolwiek ono było, lecz coś podpowiadało mi, że moje życie może ulec zmianie.

Byłem kiedyś nauczony, że Bóg jest szczęściem. On miał dawać ukojenie w bólu, On miał liczyć każdą łzę... On miał podnosić mnie, podczas gdy tak często upadałem, gdy traciłem nadzieję na lepsze jutro, miał ją przywracać. O Bogu opowiadała mi kiedyś matka, a później stara ciotka. Po śmierci mamy ona sporadycznie odwiedzała nas. Starała się pocieszać nas w bólu, mówiła pięknie o przyszłym życiu w niebie oraz przebaczeniu grzechów... Kiedyś wierzyłem, że to prawda. Ba, nawet czasem się modliłem. Szybko jednak piękne pragnienia poszły w niepamięć. Jako dorastający mężczyzna zacząłem coraz częściej zadawać sobie pytania: Dlaczego Bóg, wspaniały, wszechmocny, dobry, nie przyszedł mi z pomocą w najtrudniejszych chwilach mojego życia? Czemu tyle cierpienia pozwolił wlać w moje wrażliwe i jakże rozgoryczone serce? Nie potrafiłem tego zrozumieć.

Wsiadając do pociągu czułem swego rodzaju nieokreślony stan zapomnienia. Wiedziałem, że ''to co dawne minęło a oto wszystko staje się nowe...'' Tak zwykła mawiać moja ciotka podczas opowiadań o Jezusie. Ten wers spodobał mi się i utkwił w pamięci. Nie czytałem biblii od lat, jednakże owy fragment idealnie opisywał moje uczucia. Gdzieś w tym całym zagmatwaniu przyszła chwila ulgi... Starałem się zostawić za sobą Gdańsk i wszystko co się z nim wiązało. Postanowiłem raz na zawsze zapomnieć o tym ''co dawne''. W myślach przewijały się setki pytań dotyczących ''nowego życia'' jakie chciałem zacząć. Nie miałem pojęcia co się w tym ''nowym życiu'' przytrafi, ale wiedziałem, że będzie to coś niezwykłego.

W pociągu było ciasno. Do środka wagonu wciąż wdzierali się nowi pasażerowie. Byli różni... Przepychali się między sobą nieraz warcząc na siebie jak rozzłoszczone zwierzęta. Mimo ogólnego zamieszania udało mi się znaleźć miejsce siedzące. Rozłożyłem na kolanach cały swój dobytek, który składał się z dwóch głębokich misek, kilku par gumowych rękawic, czystej bielizny oraz koszuli flanelowej. To wszystko zapakowane miałem szczelnie w plastikowy worek, dla ochrony przed śniegiem. Spoglądałem tu i ówdzie na pasażerów. Byli dość zmarznięci. Jeden pan pocierał niemrawo ręce bezskutecznie próbując je rozgrzać. Młody chłopak intensywnie przytulał swoją ukochaną, lecz i to nie dawało zbyt wiele ciepła. Zima była naprawdę mroźna. Siedząc tam, na niezbyt wygodnym siedzeniu w pociągu osobowym, zastanawiałem się nad historią życia tych ludzi... Czy mają rodziny, dzieci, co robią, gdzie pracują. W końcu każdy z nich miał swoją wyjątkową historię. Szczerze mówiąc wprawiał mnie w zakłopotanie fakt, iż nigdy nie poznam tych historii. Być może ktoś, koło kogo siedzę wczoraj jeszcze przeżywał największą tragedię swojego życia? Być może pięknie uczesana i umalowana pani w biurowym stroju przepłakała całą noc po niekończącej się kłótni z mężem? Skąd mogłem mieć pewność, że ta smutna dziewczyna w brązowej kurtce nie została tydzień temu zgwałcona? Po chwili rozmyślań rzuciła mi się w oczy pewna młoda kobieta. Miała, nie wiem, może dziewiętnaście lat? W gruncie rzeczy było to jeszcze dziecko, ale jej uroda i ogólnie ponadprzeciętna aparycja tak mnie zaintrygowała, że po prostu nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Był to istny kwiat pustyni. Pośród tłumu tych szarych, zwykłych ludzi, była delikatnym kolorem tęczy. Nie wiem do czego mógłbym ją porównać... Jej usta były tak delikatne, a zarazem płomienno-czerwone. Wyglądały jak płatki róż - aksamitne, lecz krwiste. Oczy miała duże, otoczone tysiącem czarnych i długich rzęs. Nie potrafiłem jednak określić koloru. Patrzyła w dal... Tak jakby rozmyślała o czymś bardzo ważnym. Wypełniał ją taki blask, jakiego nigdy jeszcze nie widziałem. Cała jej twarz skąpana była w tym blasku. Patrzyła takim spojrzeniem... Tak niewinna a zarazem uwodzicielska. Siedziałem kilka kroków od niej, więc mogłem z łatwością obserwować jej cudowne oblicze. Cała była jak anioł. Nawet jej włosy były delikatnie falowane, długie i jasne, tak, jak na wszystkich obrazach przedstawiano aniołów. Nie wiem dlaczego, zainteresowała mnie. Może dlatego, że całość jej anielskiego wyglądu zaburzało jej nietuzinkowe ubranie? Prawdę mówiąc było ono po prostu dziwne. Zwykle młode dziewczyny ubierały się w proste suknie z kołnierzykiem, sweterki lub kolorowe płaszczyki. Ona natomiast miała na sobie spódnicę. Oczywiście nie zadziwił mnie sam fakt posiadania tej części garderoby, ale to jaka to była spódnica. Powiem tak... Była długa. Bardzo długa, wręcz nieprzyzwoicie długa. Pogniecione fałdy materiału spokojnie leżały na ziemi... Dziwny miała kolor... Mniej więcej przypominał on czerń zmieszaną z brudną zielenią. Nie do końca znałem się na modzie ale z pewnością byłem w stanie określić w ciągu krótkiej chwili, że owa sukienka znacznie odbiegała od kanonów ówczesnej mody. Kolejnymi elementami jej zaskakującego stroju był krótki sweter, który znacznie odkrywał jej szczupły brzuch oraz słomiany kapelusz. Zdumiewałem się widząc coś takiego gdyż, dobry Boże, był styczeń... Ludzie trzęśli się z zimna. A ona po prostu stała. Stała i patrzyła w dal. Była dość wysoka, zastanawiałem się czy nie ma podwyższanych butów, niestety nie zdołałem ich zobaczyć, ponieważ nieznajoma skutecznie zasłoniła je swoją nieziemską suknią. Bardzo trudno było mi zrozumieć jej gust ale dostrzegłem w niej coś więcej. Myślała o czymś, a ja w jednej sekundzie zapragnąłem znać wszystkie jej myśli.