wtorek, 30 września 2014

Intrygujące zdarzenia...

Serdecznie zapraszam do czytania mojej najnowszej pracy. Jest to proza, swego rodzaju opowiadanie,które mam nadzieję zamieni się w coś dłuższego. Pierwszy rozdział, ''Intrygujące zdarzenia''.


Był pierwszy stycznia 1970. Na dworcu panował półmrok. Ogromny chłód zawiewał zewsząd. Nie wiedziałem jak schować się przed tak zimnym wiatrem. Każda sekunda powodowała przeszywający ból... Dworzec był dość duży i przede wszystkim odkryty, mróz wręcz szalenie wdzierał się do środka. Chodziłem wtedy w te i we w te zastanawiając się po prostu nad sensem istnienia. To miejsce
napawało mnie strachem. Paraliżującym strachem.
Było tu ciemno. Cały dworzec był na prawdę obskurny. Coś było w nim niepokojącego choć sam nie wiedziałem co to mogło być...
Nie znałem takich uczuć. Co rusz po ziemi walały się niedopałki papierosów, strzępy jakichś kartek
Co jakiś czas przejeżdżał pociąg.
Wydaje mi się że byłem wtedy wrakiem człowieka. Tak na prawdę nie miałem jak skontaktować się z biskimi, nie miałem czym się okryć. Moje myśli były nagie. Nie szczególnie paliłem się do rozmowy z kimkolwiek ale sądząc po moim wyglądzie, każdy wiedziałby co czuję. Trudno było złapać oddech. Gdzieś po boku były toalety. A właściwie jakieś dziury w które większość podróżnych musiała załatwiać swoje potrzeby. Smród był nieziemski.
Pierwszy stycznia, pomyślałem. Kolejny pierwszy stycznia. Każda refleksja przynosiła strapienie. Nie wiedziałem co mnie czeka. Pierwszy stycznia, kołatały się w mojej głowie te dwa słowa.
Ciągle jednak żywiłem tę ogromną nadzieję, że wraz z nadejściem ''nowego roku'' może wszystko się zmieni, że znajdę rodzinę, braci... Może ktoś zauważy mnie, zapewni opiekę? Kim byłem?- W
głowie padały kolejne pytania.. Dokąd zmierzałem? Właściwie od dawna moje życie było nieuporządkowane. Nie było w nim miłości, bliskości, nie było radości czy rozrywek. Właściwie sam nie wiem jak żyłem. Wtedy chyba już niczego nie czułem. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Urodziłem się jako najstarszy z braci. W domu było nas dziewięcioro. Nie było łatwo być najstarszym, wcale nie. Doświadczenie bycia przykładem dla rodzeństwa a zarazem delikatnym opiekunem było trudne. Matka zmarła młodo... Miałem szesnaście lat. Od tego momentu nie było kobiety w domu. Nie było obiadów, świeżych serwetek na stole, nie było porannej kawy ani ciasta na deser. Jadaliśmy prosto. Czasem przyrządziłem dla braci jajka, czasem po prostu popijaliśmy mleko zapychając się wiejskim chlebem. Wtedy najmłodszy z braci miał dwa lata. Kolejni, szczerze mówiąc nie pamiętam. Nigdy nie zwykłem pamiętać dat urodzin. Dwóch braci było już chyba nastolatkami. Reszta to były dzieci. W domu zawsze było gwarno. Trudno więc było skupić się na czymkolwiek.
Matka na łożu śmierci błagała mnie bym zaopiekował się rodzeństwem. Nie potrafiłem jej odmówić... Co mogłem zrobić? Uciec? Nie wiem czy zdałoby się to na cokolwiek... Za późno było na ucieczkę. Zgodziłem się. Pewno tak czy siak, nie starczyłoby mi odwagi by odejść. Zbyt słaby byłem. Poza tym, kochałem ich. Na swój sposób ale kochałem. Nie było łatwo patrzeć na ich biedę. Ojca w zasadzie nigdy nie mieli... Rzadko wracał do domu. Raczej pił w pobliskim barze. Obraz nędzy i rozpaczy. Potrafił tak pić przez wiele dni zabawiają się przy tym z kobietami. Ja nie znałem tych kobiet. Ojciec raz po raz wracał do domu na kilka godzin, nie wiem czy to dobrze. Po prostu wracał. Czasem zdarzyło się, że spał w stodole a o poranku już go nie było. Nienawidziłem tego życia. Miałem szesnaście lat i żadnych przyjemności. Ciężko pracowałem. Prałem, gotowałem, trzeba było też uprawiać rolę. Niekiedy bracia pomagali w uprawach ale zwykle woleli oddawać się swoim zajęciom a ja zostawałem sam. Dopiero teraz jako czterdziestoletni mężczyzna zdałem sobie sprawę, ze przegrałem.


Ciąg dalszy nastąpi...